Z zalem opuszczamy Gili Trawangan, idealna miejscowke na honeymoon (Uwaga! Kandydaci na naszych mezow - prosze zapamietac i zanowtowac!!) i na krotko wracamy do Kuty. Jutro rano wylot do Singapuru, ale wczesniej trzeba kupic jakies pamiatki (zakupoholizm to ciezka choroba). Idziemy wymienic dolary bo pobyt na Gili pozbawil nas wszystkich Rupii. Zachecone wysokim kursem dolara postanawiamy wymienic pieniadze w niedalekim punkcie. Transakcja okazuje sie bardzo skomplikowana, obslugije nas dwoch podejrzanych typow. Strasznie zagaduja i probuja nam wymienic 100 USD banknotami o malych nominalach. Tasuja nimi na naszych oczach i denerwuja sie jak w kolko je przeliczamy. Sprawa jest prosta, chca nas oszukac, na szczesnie nie z nami te numery. Tydzien wczesniej przerabialysmy podobny scenariusz, z ta roznica, ze wyrzucono nas z kantoru w momencie gdy pelne podejrzen, po raz kolejny chcialysmy przeliczyc pieniadze. Jak widac nie wszyscy Indonezyjczycy wierza w karme. Ci pewnie byli katolikami... Smutne ale jakie prawdziwe. Reszte wieczoru spedzamy biegajac od straganu do straganu aby zdarzyc przed zamknieciem (niezly trening do maratonu). Musialo to wygladac komicznie, znajomy ze szkoly surfingu, ktorego mijamy w biegu krzyczy: "Why are you walking so fast? Slow down. This is Asia not Europe". Powrot w rodzinne strony chyba wisi w powietrzu..